To wcale nie w ramach bojkotu Walentynek ;-) Są smaki do których się dorasta. Większość dzieci nie może patrzeć na kiszone ogórki, kapustę, oliwki, śledzie. Oliwki rodzice przemycają w pizzy, ogórki w zupie, z czasem odkrywamy, że bigos zimą rozgrzewa, ale do śledzi nikt w zasadzie nie zmusza. Nie wszyscy dorośli je lubią. Ja czasami śledzi potrzebuję bardziej niż czekolady. I wcale nie jestem w ciąży ;-) Po prostu potrzebuję się ich najeść tak, żeby nie móc na nie przez jakiś czas patrzeć. A potem znowu do nich wrócić. Też tak macie? ;-)
Przepis prosty, słodko-kwaśny, idealny.
Potrzeba:
-ok. 6 płatów śledziowych wymoczonych przez kilka godzin w wodzie
-4 cebule
-garść rodzynek
-sok z cytryny
-olej
-sól, pieprz, cukier

Cebulę kroimy w piórka, smażymy na sporej ilości oleju, dodajemy sól (przyspieszy smażenie cebuli). Cebula musi zmięknąć, lekko się podsmażyć. Pod koniec zmniejszamy ogień i dodajemy rodzynki. Smażymy ciągle mieszając tak, żeby rodzynki trochę napęczniały. Dodajemy łyżeczkę cukru, pieprz. Studzimy. Dodajemy sok z jednej cytryny. Śledzie kroimy na centymetrowe kawałki, całość zalewamy olejem lub oliwą. Doprawiamy do smaku. Odstawiamy na noc do lodówki, smaki muszą się "przegryźć".
Smacznego!